Od zawsze w Wielkopolsce

Od zawsze w Wielkopolsce

 

Rozmowę z doktorem nauk weterynaryjnych Marianem Porowskim z Lecznicy dla Zwierząt „Animal” w Pobiedziskach przeprowadził Piotr Kołodziejczyk.

 

Piotr Kołodziejczyk: Od początku swojej kariery zawodowej pracuje Pan Doktor w Wielkopolsce. Proszę powiedzieć, jakie problemy dotyczą Pańskich hodowców obecnie i czy są one takie same jak kiedyś?

 

Marian Porowski: – Tak jak wszystko w obecnych czasach ulega zmianom, tak i w wielkopolskim rolnictwie występują ewolucyjne przeobrażenia. Od kilku lat obserwuje się tutaj rozwój gospodarstw, które ukierunkowały swoją hodowlę koncentrując się na produkcji mleka, trzody chlewnej lub na produkcji drobiu. Dlatego też problemy ze zdrowiem zwierząt w tych stadach mają inny charakter niż w przeszłości. Związane jest to przede wszystkim z intensyfikacją produkcji, wielkością stada, ale także z nie zawsze odpowiednimi warunkami utrzymania. W przeszłości, kiedy występowała różnorodność produkcji i stada były mniejsze, problemy w nich występujące dotyczyły raczej pojedynczych zwierząt, a nie całej grupy. Wtedy charakter pracy lekarza weterynarii był inny.

 

P.K.: Jak wygląda współczesna medycyna weterynaryjna, czy nadal opiera się ona na wyjazdach w teren z przysłowiową torbą lekarską i wykonywaniu zabiegów lekarsko-weterynaryjnych, czy są to przede wszystkim konsultacje weterynaryjne – doradztwo?

 

M.P.: – W mojej codziennej pracy o pomoc weterynaryjną zwracają się właściciele małych, średnich i dużych gospodarstw. W zależności od wielkości stada i profilu produkcji część czynności wykonuję w tradycyjny sposób, tj. świadcząc codzienne usługi wyjazdowe. Jest jednak duża grupa hodowców, u których moja praca polega na szeroko pojętym doradztwie obejmującym żywienie, technologię produkcji oraz pełną diagnostykę, opartą o badania kliniczne oraz laboratoryjne. Na ich podstawie ustalam program profilaktyki oraz charakter postępowania terapeutycznego w stadzie.

 

P.K.: Czy w lecznicy pracuje Pan sam?

 

M.P.: – Nie, zakres moich obowiązków jest na tyle szeroki, że trudno byłoby mi sprostać wszystkiemu samodzielnie. W lecznicy zatrudniam cztery osoby.

 

P.K.: Proszę przedstawić zatem strukturę swojej lecznicy i obowiązki Pańskich współpracowników.

 

M.P.: – Dwie z osób, które zatrudniam w swojej lecznicy to personel administracyjny, natomiast pozostali dwaj współpracownicy to technicy weterynarii, z którymi wspólnie ustalam sposób postępowania w stadach będących pod moją opieką. Współczesna medycyna weterynaryjna nie może się jednak obejść bez stałych konsultacji z innymi lekarzami, specjalistami w dziedzinie, którą się zajmuję. Kontakty takie dają większe możliwości właściwego opracowania programu ochrony zdrowia w podległych mi stadach. Przykładem tego jest między innymi stała współpraca z autorem tego wywiadu. W tym kontekście mam wielu współpracowników.

 

P.K.: Czy obowiązki lekarza weterynarii pełni Pan tylko w rejonie Wielkopolski?

 

M.P.: – Większość „moich” stad znajduje się na terenie Wielkopolski. Liczne kontakty z hodowcami sprawiły jednak, że doradzam i opiekuję się fermami na terenie całego kraju.

 

P.K.: Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób trzody chlewnej. Jak wyglądało szkolenie specjalizacyjne i co wniosło do umiejętności dobrze przecież wykształconego lekarza praktyka?

 

M.P.: – Specjalizację z zakresu chorób świń rozpocząłem w 1998 roku w Puławach. Była to jedna z najważniejszych i najbardziej trafnych decyzji w moim życiu. Świetnie zorganizowane, na wysokim poziomie merytorycznym zajęcia pozwoliły zdobyć niezbędną wiedzę, która dała mi możliwość zrozumienia i zajęcia się patologią trzody chlewnej w sposób nowoczesny i przede wszystkim profesjonalny. Kontakt z gronem dobrze przygotowanych lekarzy oraz wzajemna wymiana doświadczeń ugruntowały jednocześnie moją wiedzę. Zajęcia specjalizacyjne były początkiem stałego doskonalenia wiedzy przez wielu lekarzy.

 

P.K.: 26 marca 2004 roku obronił Pan pracę doktorską – proszę opowiedzieć w kilku zdaniach o szczegółach tej uroczystości.

 

M.P.: – Dzień 26 marca 2004 roku był szczególnym dniem w moim życiu, w którym zrealizowały się moje marzenia. Był to finał mojej wieloletniej pracy badawczej związanej ze zwalczaniem zespołu rozrodczo – oddechowego świń. Dzień pełen wrażeń, emocji i wzruszeń, pełen życzliwości okazywanej przez najbliższych, przyjaciół i uczestników uroczystości. Bardzo miłym był fakt uczestnictwa w tym wydarzeniu moich przyjaciół, lekarzy weterynarii, którzy na obronę mojego doktoratu przyjechali z różnych stron Polski.

 

P.K.: Czy mógłby Pan przedstawić wnioski wynikające z Pańskiej pracy doktorskiej?

 

M.P.: – Jak już wspomniałem tematem mojej pracy doktorskiej była „Efektywność wybranych metod w zwalczaniu zespołu rozrodczo – oddechowego świń”. Wnioski wynikające z tej pracy są następujące:

 

zakażenie stada PRRSV w każdym przypadku prowadzi do strat w rozrodzie i odchowie świń,

 

 

 

skutki infekcji PRRSV są zróżnicowane i zależą od właściwości biologicznych szczepu, sytuacji zdrowotnej stada oraz organizacji produkcji,

 

 

 

we wszystkich dotkniętych chorobą chlewniach obserwuje się stopniową, ale zróżnicowana w czasie stabilizację immunologiczną,

 

 

 

powrót do normy wskaźników produkcyjnych w stadzie zainfekowanym PRRS jest nierówny, zazwyczaj najszybciej stabilizują się parametry produkcyjne związane z rozrodem,

 

 

 

okresowe zamknięcie stada podstawowego, częściowa depopulacja oraz konsekwentne badanie i eliminacja seroreagentów, umożliwiają uwolnienie stada od PRRSV,

 

 

 

immunoprofilaktyka PRRS wyraźnie przyspiesza powrót statusu zdrowotnego stada loch do stanu wyjściowego.

 

P.K.: Obrona i przygotowanie dysertacji zajmuje bardzo dużo czasu. Jak pogodził Pan obowiązki lekarskie z zamiłowaniem do pracy naukowej?

 

M.P.: – Nie ukrywam, że pogodzenie pracy naukowej z moimi codziennymi obowiązkami odbywało się kosztem wielu wyrzeczeń. Wymagało to zrozumienia, pomocy i życzliwości ze strony najbliższych. Bez tego nie udałoby się osiągnąć założonego celu. Muszę również dodać, że w trakcie prowadzenia doświadczeń spotkałem się z ogromną życzliwością ze strony właścicieli ferm, w których prowadziłem badania. Dziękuję im za to bardzo serdecznie.

 

P.K.: Wracając do zawodu lekarza praktyka. Jakie choroby są największym problemem dla lekarza weterynarii? Z jakimi schorzeniami świń spotyka się Pan Doktor najczęściej?

 

M.P.: – W mojej codziennej praktyce, podobnie jak u wielu moich kolegów, największym problemem w patologii świń są schorzenia układu oddechowego. W związku z tym, że choroby te mają podłoże wieloczynnikowe, wymagają gruntownej diagnostyki oraz wprowadzenia odpowiedniej immuno- i chemioterapii. Aby osiągnąć sukces i ograniczyć straty niezbędne jest również wprowadzenie szeregu zmian technologicznych w utrzymaniu zwierząt. Głównymi czynnikami powodującymi schorzenia układu oddechowego są Mycoplasma hyopneumoniae, wirus choroby Aujeszkyego oraz wirus PRRSV. Najczęściej izolowaną i wikłającą schorzenia układu oddechowego bakterią jest Streptococcus suis. Oprócz schorzeń układu oddechowego wiele problemów w fermach powodują także tak zwane krwotoczne enteropatie, z których największe znaczenie i największe straty przynosi dyzenteria oraz rozrostowe zapalenie jelit. Znaczenie epizootyczne i ekonomiczne tej ostatniej choroby niestety nie zawsze jest doceniane.

 

P.K.: Która z tych chorób sprawia największe trudności terapeutyczne i w jaki sposób diagnozuje Pan Doktor ten problem?

 

M.P.: – Jedną z najczęściej występujących i przynoszących największe straty chorób jest zespół rozrodczo-oddechowy świń. Schorzenie to powoduje straty w rozrodzie, ale jest także przyczyną padnięć prosiąt i warchlaków związanych z zaburzeniami ze strony układu oddechowego. Przy zwalczaniu tej choroby niezbędne jest zapewnienie zwierzętom odpowiednich warunków środowiskowych, żywienia oraz wyeliminowanie czynników obciążających ich system odpornościowy. Diagnostyka tego schorzenia opiera się przede wszystkim na badaniach serologicznych. Choroba ta nie występuje w zasadzie jako schorzenie samoistne i najczęściej wikłana jest przez Streptococcus suis. Bakteria ta izolowana jest z różnych narządów, najczęściej jednak z płuc. Ze względu na mnogość serotypów tego zarazka nie zawsze można prowadzić skuteczną immunoprofilaktykę. Dlatego często zwalczanie tej choroby oparte jest na chemioterapii.

 

P.K.: Jak wygląda współczesna diagnostyka chorób świń w aspekcie pracy lekarza terenowego?

 

M.P.: – W związku z tym, że objawy kliniczne w przebiegu wielu chorób nie są swoiste rozpoznanie ich musi opierać się o badania laboratoryjne np. bakteriologiczne, serologiczne. We współczesnej medycynie weterynaryjnej, a szczególnie w diagnostyce wielkiego stada, diagnostyka opiera się przede wszystkim na badaniach laboratoryjnych. Obserwacje kliniczne i badania sekcyjne mogą tylko sugerować określoną chorobę. Pełna diagnoza musi być oparta na izolacji patogenów lub wykryciu ich przeciwciał w surowicy badanych zwierząt.

 

P.K.: Dziękując za rozmowę zapytam, czego należy życzyć lekarzowi praktykowi?

 

M.P.: – Tak jak każdy, życzę sobie i najbliższym dużo zdrowia. Poza tym trafionych diagnoz, skutecznie prowadzonej terapii i owocnej współpracy z właścicielami zwierząt.

 

 

P.K.: Tego właśnie Panu życzę. Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas.

Z Gdyni przez Lublin do Wielkopolski

Z Gdyni przez Lublin do Wielkopolski

 

Wywiad z doktorem Bogdanem Cegiełką – specjalistą chorób świń

 

Czy od zawsze pracuje pan doktor w Wielkopolsce? Proszę opowiedzieć jak rozpoczęła się Pana przygoda z weterynarią?

 

– Urodziłem się w Gdyni, natomiast studia weterynaryjne ukończyłem na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej w Lublinie. Jeszcze w trakcie trwania nauki moim pragnieniem była praca w Wielkopolsce. Dzięki temu, że w życiu mam dużo szczęścia udało mi się znaleźć pracę i dom na tym terenie. Pracę rozpocząłem w Państwowej Lecznicy Weterynaryjnej w 1987 r. a od początku roku 1990 prowadzę własną praktykę weterynaryjną.

 

W jakim rejonie Wielkopolski znajduje się Pańska lecznica?

 

– Początkowo prowadziłem własną praktykę weterynaryjną w Kwilczu, a obecnie mieszkamy i pracujemy wspólnie z żoną w Chrzypsku Wielkim, w powiecie Międzychodzkim, który jest terenem typowo rolniczym, z przewagą gospodarstw średnich i małych. Znajdują się tu zarówno fermy bydła, jak i trzody chlewnej, duże zakłady mięsne oraz mniejsze, lokalne masarnie. Przepiękne krajobrazy Pojezierza Sierakowskiego, położonego na skraju Puszczy Noteckiej sprzyjają zarówno intensywnej pracy, jak i dobremu wypoczynkowi w chwilach wolnych.

 

Jak funkcjonuje Pańska lecznica? Czy praktykę weterynaryjną prowadzi Pan samodzielnie?

– Lecznicę prowadzę wspólnie z żoną, która zajmuje się częścią administracyjną, księgowością i bieżącym zaopatrzeniem. W naszej lecznicy zatrudniony jest jeszcze jeden lekarz weterynarii. Wspólnie zatem stawiamy czoła codzienności praktyki weterynaryjnej. Lecznicy zatrudniającej tylko jednego lekarza trudniej jest funkcjonować w dzisiejszej rzeczywistości.

Z jakimi gatunkami zwierząt styka się Pan doktor w swojej pracy najczęściej?

 

– Część zajęć w codziennej pracy to pomoc doraźna i interwencje w sprawach zachorowań nagłych. Tego typy wizyty dotyczą praktycznie wszystkich gatunków zwierząt i zdarzają się stosunkowo często. Zasadniczą częścią mojej działalności jest jednak sprawowanie opieki weterynaryjnej w gospodarstwach trzody chlewnej o małej, średniej i dużej skali produkcji.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, który Pan obsługuje?

– Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat obserwuję bardzo duże zmiany zachodzące w gospodarstwach zajmujących się hodowlą trzody chlewnej. W pierwszych latach mojej pracy najczęściej zdarzały się wyjazdy jedynie do pojedynczych zachorowań zwierząt. Od kilku lat w fermach produkujących świnie zauważalna jest potrzeba systemowej i planowanej pracy, polegającej na konsultacjach, ustalaniu programów profilaktycznych, kontrolowaniu ich wykonywania oraz efektów jakie przynoszą i ewentualne wprowadzanie korekt. Związane jest to niewątpliwie ze wzrostem intensyfikacji produkcji trzody chlewnej oraz wzrostem liczby tak zakaźnych, jak i niezakaźnych chorób świń. Za tak dużą intensyfikacją nie nadążyła niestety modernizacja infrastruktury. Taka sytuacja wymusza potrzebę ciągłego podnoszenia własnych kwalifikacji oraz ulepszania i poszerzania możliwości funkcjonowania lecznicy.

 

Skoro zajmuje się Pan praktycznie wszystkimi gatunkami zwierząt, skąd wziął się pomysł na specjalizowanie się w zakresie chorób trzody chlewnej?

 

 Na terenie, w którym pracuję przeważa hodowla trzody chlewnej, dlatego postanowiłem pogłębiać właśnie tę dziedzinę. Pierwszym krokiem był kurs tygodniowy z zakresu chorób trzody chlewnej w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach u prof. Z. Pejsaka a następnie studium specjalizacyjne, które ukończyłem w 2000 r.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej jaką Pan prowadzi?

– Już po pierwszym szkoleniu zacząłem wprowadzać zmiany w sposobie swojej pracy, choć muszę przyznać, że nie było to łatwe. Przyzwyczajenie hodowców do nowych metod postępowania to trudna do przezwyciężenia bariera. Prowadząc z nimi rozmowy starałem się przedstawiać nowe możliwości hodowli „podpierając” się artykułami z czasopism fachowych (bardzo przydatna była i jest w dalszym ciągu „Trzoda Chlewna”). Z czasem uzyskiwałem coraz większe sukcesy, dzięki czemu pozyskiwałem kolejnych hodowców chcących wprowadzać zmiany w swoich fermach. Tak było na początku tej drogi. Obecnie moja praca w głównej mierze polega na sprawowaniu opieki nad dużymi i średnimi fermami, w których wspólnie z właścicielami staramy się rozwiązywać wszelkie problemy dotyczące hodowli.

 

Czy łatwo jest osiągnąć sukces w pracy lekarza weterynarii – specjalisty chorób świń? Od czego to zależy?

– Osiągnięcie dobrych wyników produkcyjnych i terapeutycznych jest niewątpliwie dużo łatwiejsze w nowych obiektach, gdzie współpraca pomiędzy lekarzem a hodowcą rozpoczyna się na etapie projektowania lub modernizacji chlewni. Najczęściej jednak musimy pracować w obiektach, gdzie produkcja jest prowadzona od wielu lat bez większych modernizacji, ale i tam istnieją możliwości pewnych zmian, które mogą spowodować uzyskanie lepszych wyników. Wszystkie działania muszą być poparte wnikliwymi badaniami laboratoryjnymi. Jeżeli właściciel widzi efekty takiego postępowania następne zmiany łatwiej jest wprowadzić. Bywa niestety i tak, że status zdrowotny stada jest na tyle zły, że dalsze prowadzenie hodowli ze względów ekonomicznych jest nie opłacalne lub zbyt mało opłacalne. Wówczas trzeba podjąć decyzję trudną, ale jedyną czyli depopulację stada.

 

Jak często korzysta Pan Doktor z możliwości wykonywania badań laboratoryjnych?

– Badania laboratoryjne w większych obiektach wykonywane są systematycznie, w zależności od statusu zdrowotnego fermy. I tak w fermach wolnych od zakażenia wirusem PRRS oraz Mycoplasma hyopneumoniae monitoring serologiczny prowadzony jest raz w miesiącu. W stadach o gorszym statusie badania wykonuję nie rzadziej niż co trzy miesiące. Prowadzony jest stały monitoring bakteriologiczny padłych lub poddanych eutanazji zwierząt. Takie postępowanie pozwala mi na racjonalny dobór oraz dawkowanie antybiotyków w przypadku wystąpienia lub pogłębienia się problemów zdrowotnych w fermie. Wykonywanie częstych, choć wcale nie tanich badań, spotyka się z coraz większym zrozumieniem u hodowców. Większość badań laboratoryjnych wykonuję w tych laboratoriach, które dysponują możliwością diagnozowania wszystkich chorób mających znaczenie w hodowli świń. Wszystkie wyniki prowadzonego monitoringu, po analizie, trafiają do odpowiedniej dokumentacji fermy.

 

Czy hodowcy przywiązują wagę do tych dokumentów?

– Nie wyobrażam sobie pracy bez prowadzenia pełnej dokumentacji każdej fermy, bez względu na to czy jest to ferma posiadająca 50 czy 500 macior stada podstawowego. Pozwala ona na retrospektywne spojrzenie na problematykę fermy, a przez to głębszą analizę stanu zdrowotnego zwierząt i w konsekwencji poprawę opłacalności produkcji. Siłą rzeczy większość producentów prowadzi ścisłą dokumentację produkcyjności stada, ja natomiast uzupełniam ją o dokumentacją weterynaryjną.

 

Czy współpracuje Pan z innymi lekarzami weterynarii i lecznicami?

– W mojej codziennej pracy bardzo przydatne są kontakty z moim przyjaciółmi lekarzami weterynarii z całej Polski, którzy tak jak ja są specjalistami chorób świń. Wymiana wzajemnych doświadczeń, wyjazdy szkoleniowe, udział we wspólnie organizowanych konferencjach naukowych to nieocenione źródło wiedzy praktycznej. Wysoce sobie cenię również współpracę z pracownikami Zakładu Chorób Świń Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, szczególnie z Panem Prof. Zygmuntem Pejsakiem, na którego pomoc, zarówno naukową, jak i praktyczną zawsze mogę liczyć.

 

Dziękując za rozmowę życzę samych pomyślności w pracy zawodowej i w życiu prywatnym.

 

 

pekol

Od zawsze na Kujawach

Od zawsze na Kujawach

 

Wywiad z doktorem Krzysztofem Wilczyńskim – specjalistą chorób świń

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

 

– Nie tylko. OHZZ sp. z o.o. w Chodeczku, w którym obecnie pracuję, zajmuje się także hodowlą bydła mlecznego. Jest to stado ok. 350 krów o wydajności 9 500 litrów mleka. Tak wysoka wydajność niesie za sobą wiele sytuacji, które każą cały czas trzymać rękę na pulsie, monitorować stan zdrowotny stada, reagować najszybciej jak tylko można w sytuacjach zagrożenia. Nie mniej jednak większą ,,sympatią’’ darzyłem trzodę chlewną, a poza tym wydawało mi się, że właśnie w tej dziedzinie moja wiedza wymaga aktualizacji.

 

W jaki sposób narodził się pomysł, aby specjalizować się właśnie w tym kierunku?

 

– Mając na co dzień do czynienia z tak dużą populacją świń zdawałem sobie sprawę jak szybko wiedza zdobyta na studiach staje się niewystarczająca. Po otwarciu granic pojawiło się wiele nieznanych wcześniej jednostek chorobowych, którym musieliśmy stawić czoło – możliwość brania udziału w zajęciach kursu specjalizacyjnego stwarzało niepowtarzalną okazję, aby nauczyć się przezwyciężać nowe problemy.

 

Podyplomowe studium specjalizacyjne ukończył Pan trzy lata temu. Czy zdobyta wówczas wiedza zmieniła sposób wykonywania przez Pana zawodu lekarza weterynarii? Czy pozyskane wiadomości udało się wykorzystać w praktyce?

 

– Na pewno tak. W wielu wypadkach zmienił się punkt widzenia w podejściu do chorób, z którymi wcześniej miałem możliwość spotkać się w swojej praktyce zawodowej. Nauczyłem się także nowych metod zarządzania stadem, co wpłynęło na osiągnięcie lepszych wyników hodowlanych.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej na Kujawach?

 

– Problemy hodowców na Kujawach nie odbiegają od kłopotów rolników w innych regionach Polski. Jeżeli chodzi o choroby trzody chlewnej to największą bolączką są PRRS i choroby układu oddechowego. Występowanie ich wiąże się z dużymi stratami hodowlanymi, zwiększeniem wydatków na leczenie i profilaktykę. W sytuacji niestabilności cen sprzedaży, stale rosnących kosztów produkcji, a także nowych wyzwań związanych z akcesją Polski do UE polski hodowca nie ma łatwego zadania. Musi sobie jednak zdawać sprawę, że właśnie w tak niesprzyjającej sytuacji ekonomicznej nie może sobie pozwolić na pseudooszczędności, które w konsekwencji obrócą się przeciwko niemu.

 

Gospodarstwo, którym się Pan zajmuje uzyskało Certyfikat Zdrowotny Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej „Polsus”. Czy utrzymanie wysokiego statusu zdrowotnego świń w takiej fermie wymaga dużo wysiłku od lekarza weterynarii?

 

– Przy odpowiednio ustawionych procedurach i zasadach bioasekuracji można taki status osiągnąć. Jednak cały czas trzeba zwracać uwagę na zagrożenia związane z importem materiału hodowlanego i genetycznego, kwarantannę i aklimatyzację. Nie bez znaczenia jest także dobra współpraca z personelem pracującym na fermie, a także osobami mającymi pośredni wpływ na hodowlę – przedstawicielami firm farmaceutycznych i paszowych.

 

Diagnostyczne badania laboratoryjne – współczesnemu lekarzowi weterynarii niewątpliwie ułatwiają podjęcie właściwej decyzji. Czy Pańscy hodowcy myślą podobnie? Czy chętnie korzystają z możliwości, jakie daje dzisiejsza diagnostyka laboratoryjna?

 

– W większości tak. Diagnostyka laboratoryjna jest niezbędna do właściwego rozpoznania wielu chorób i ustalenia odpowiedniego leczenia. Hodowcy zdają sobie sprawę, że skuteczność postępowania zależy od prawidłowego określenia zagrożenia, z którym mamy do czynienia. Odpowiednia interpretacja wyników badań daje taką możliwość. Dlatego jestem pewien, że wykorzystanie diagnostyki laboratoryjnej będzie coraz powszechniejsze.

 

Każdemu lekarzowi zdarzają się tzw. ciężkie przypadki – sytuacje, które niezwykle trudno jest rozwikłać samodzielnie – czy w razie wątpliwości szuka Pan pomocy? Czy konsultuje się Pan z kolegami?

 

– Mam wrażenie, że w obecnych czasach lekarzowi pracującemu indywidualnie jest o wiele trudniej. Często spotykam się z problemami, które stwarzają dużo kłopotów. Jestem jednak w tej dogodnej sytuacji, że zawsze mogę liczyć na pomoc kolegów – lekarzy weterynarii, których poznałem na kursie specjalizacyjnym w Puławach. Częste spotkania oraz konferencje, które wspólnie organizujemy, stwarzają możliwość wymiany doświadczeń praktycznych, których wartość dorównuje, a czasem nawet przewyższa wiedzę merytoryczną.

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

 

– Największą satysfakcję zawodową daje mi możliwość pomagania hodowcom w rozwiązywaniu ich problemów. Nie bez znaczenia pozostają także spotkania naukowe, dzięki którym mam możliwość poznania nowych ciekawych osób, bycia na bieżąco z nowościami w dziedzinie weterynarii.

 

Jak wygląda praca specjalisty na co dzień? Czy jest czas na odpoczynek, oderwanie się od obowiązków?

 

– Praca lekarza weterynarii, szczególnie zajmującego się dużymi zwierzętami, niezależnie od tego, czy ma się specjalizację czy nie, jest tak samo ciężka, gdyż wiąże się zarówno z wysiłkiem fizycznym, jak i z uciążliwymi warunkami. Posiadanie tytułu specjalisty powoduje, że mam świadomość jeszcze większej odpowiedzialności za to co robię. Mimo natłoku obowiązków staram się wygospodarować czas na odpoczynek. Najlepiej „doładowuję akumulatory’’ na Mazurach.

 

Czy rodzina pozwala Panu Doktorowi choć na chwilę zapomnieć o sprawach zawodowych? Żona jest przecież także lekarzem weterynarii…

 

– Zawód żony nie wpływa niekorzystnie, ani na moją pracę, ani na czas wolny – wprost przeciwnie – zawsze mogę mieć nadzieję, że jako lekarz weterynarii lepiej zrozumie mnie w sytuacjach, które często nie pozostają bez wpływu na nasze życie rodzinne. Ponadto, żona jest specjalistą z zakresu żywienia zwierząt, dzięki czemu uzupełniamy się wzajemnie, a to niewątpliwie ułatwia mi współpracę z hodowcami.

 

Dziękując za wywiad życzę Panu Doktorowi wszystkiego najlepszego oraz wielu sukcesów, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym.

 

 

pekol

„Dobra” Ziemia Podlaska

„Dobra” Ziemia Podlaska

 

Wywiad z doktorem Janem Szeretuchą – specjalistą chorób świń i rozrodu zwierząt

 

 

Panie doktorze, w tym roku obchodzi Pan okrągłą rocznicę ukończenia studiów – proszę powiedzieć w kilku zdaniach o początkach swojej przygody z leczeniem zwierząt.

 

– Po ukończeniu studiów na Akademii Rolniczej w Lublinie w 1984 r. i uzyskaniu dyplomu lekarza weterynarii rozpocząłem pracę w przychodni dla zwierząt w Czyżewie, w województwie podlaskim. Od 1990 roku prowadzę prywatną praktykę weterynaryjną, w której zatrudniam trzy osoby, dwóch techników weterynarii oraz jedną osobę zajmującą się sprawami administracyjnymi. W organizacji pracy praktyki pomaga mi mój wspólnik – żona Renata, również lekarz weterynarii.

 

Kończąc studia na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej nie powiedział Pan jednak „nauce dość”… Jaki wpływ na Pańską karierę zawodową miało ukończenie dwóch podyplomowych studiów specjalizacyjnych?

 

– Rzeczywiście jestem absolwentem dwóch studiów podyplomowych, a co za tym idzie specjalistą z zakresu chorób trzody chlewnej oraz rozrodu zwierząt. Muszę powiedzieć, że zajęcia specjalizacyjne ugruntowały i w istotnym zakresie poszerzyły moją dotychczasową wiedzę. To dało mi możliwość kontynuowania własnej praktyki weterynaryjnej w nowoczesny i przede wszystkim profesjonalny sposób. Wydaje mi się, że szczególny wpływ na moje podejście do zawodu wywarła specjalizacja z zakresu Chorób Trzody Chlewnej, pod kierownictwem prof. Zygmunta Pejsaka. Zmieniła ona zasadniczo nie tylko mój punkt widzenia ale pomogła mi także w zrozumieniu roli współczesnego lekarza weterynarii. Chodzi mi głównie o to, że w chwili obecnej lekarz weterynarii powinien być dla hodowcy przede wszystkim doradcą i konsultantem w zakresie szeroko rozumianej profilaktyki, tj. zoohigieny pomieszczeń, warunków utrzymania, dobrostanu zwierząt, bioasekuracji fermy, systemów żywienia i ekonomiki produkcji, by dopiero na końcu zająć pozycję „lekarza leczącego”.

 

Jak na co dzień wygląda praca lekarza weterynarii, który jest „podwójnym” specjalistą?

 

– Moja praktyka weterynaryjna składa się z dwóch części. Pracę z trzodą chlewną rezerwuję tylko dla siebie, natomiast w pracy z bydłem uzupełniają mnie dwaj współpracownicy, którzy są technikami weterynarii. Wizyty u hodowców trzody chlewnej planuję w zależności od wielkości fermy i statusu zdrowotnego zwierząt. W niektórych przypadkach są to wizyty cotygodniowe, w innych natomiast odbywają się jeden, dwa razy w miesiącu lub rzadziej. Obiekty prowadzące tucz warchlaków odwiedzam w zależności od potrzeb. Moja praca polega głównie na monitorowaniu stanu zdrowotnego świń, analizie wyników produkcyjnych oraz tworzeniu i wprowadzaniu w życie programów profilaktycznych. Wiele uwagi poświęcam także aspektom żywieniowym i zoohigienicznym, oczywiście we współpracy z kadrą zootechniczną.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw trzody chlewnej na terenie, który Pan obsługuje?

 

– Z moich usług korzystają hodowcy i producenci trzody chlewnej z województw podlaskiego i mazowieckiego. Są to fermy o zamkniętym cyklu produkcji, liczące od 30 do 500 macior stada podstawowego, w których prowadzony jest również odchów i tucz warchlaków. Mimo iż największy potencjał produkcji świń w Polsce znajduje się w rejonie Wielkopolski, Kujaw i Pomorza, hodowcy z którymi współpracuję nie mają się czego wstydzić. I nie są to wcale słowa przesadzone, gdyż wielokrotnie – razem z innymi kolegami, specjalistami chorób świń, porównywałem wyniki naszych ferm z wynikami osiąganymi na fermach w Niemczech, Francji, Hiszpanii czy Danii. Owszem, musimy się jeszcze ciągle doskonalić, ale nasze najlepsze gospodarstwa swoimi wynikami wcale nie odbiegają od ferm z wyżej wymienionych krajów. Wyraźnie zarysowuje się u nas poprawa w zakresie współpracy pomiędzy hodowcami produkującymi prosięta a tymi, którzy je dalej tuczą, co moim zdaniem znacząco podnosi opłacalność tej produkcji. Także na Podlasiu i Mazowszu mamy fermy dobrze wyposażone, o doskonałej organizacji, niezłym poziomie produkcji i co najważniejsze o wysokim statusie zdrowotnym. Hodowcy z ferm, które obsługuję mogą pochwalić się tym, że ich stada wolne są od wielu powszechnie spotykanych w Polsce chorób, takich jak PRRS, pleuropneumonia, ZZZN, leptospiroza, świerzb, zakażenia pałeczkami Salmonella choleraesuis, Salmonella typhimurium, czy też Mycoplasma hyopneumoniae. W ostatnim czasie zauważyłem, że hodowcy, których fermy wolne są od wymienionych wyżej chorób, a szczególnie od mykoplazmozy i PRRS, coraz więcej uwagi przywiązują do dbałości o właściwą bioasekurację fermy. Wielu z nich zdaje sobie już sprawę z tego, jak ważne jest właściwe zabezpieczenie chlewni i ile można zyskać, kiedy zwierzęta nie kaszlą i w chlewni nie występują problemy z rozrodem.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej na ziemi podlaskiej?

 

– Wydaje się, że najwięcej problemów zdrowotnych w fermach, które obsługuję wynika z niewłaściwych warunków zootechnicznych chlewni, tj. niskiej temperatury pomieszczeń, wysokiej wilgotności, nadmiernego stężenia gazów oraz braku przestrzegania zasady całe pomieszczenie pełne – całe pomieszczenie puste. Schorzenia, z którymi najczęściej trzeba walczyć to przede wszystkim krwotoczne enteropatie, zakażenia Streptococus suis, Mycoplasma hyopneumoniae, Actinobacillus pleuropneumoniae oraz eperytrozoonoza. Odrębnym problemem, często niedocenianym lub niezauważanym przez hodowców, są zaburzenia w rozrodzie, który jest przecież fundamentem opłacalności produkcji w każdej fermie. Elementem ograniczającym możliwości dobrej współpracy lekarza z hodowcą jest także w wielu przypadkach brak dobrze prowadzonej dokumentacji.

 

W jaki sposób kontroluje Pan zatem status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

 

– W monitorowaniu stanu zdrowotnego zwierząt wykorzystuję wszelkie dostępne metody diagnostyczne, od badania klinicznego poczynając, poprzez badania serologiczne, hematologiczne, bakteriologiczne, badanie USG, testy PCR, badania sekcyjne, na badaniach poubojowych kończąc. Większość próbek do badań laboratoryjnych wysyłam do Zakładu Chorób Świń Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach. Muszę podkreślić, że wysoko sobie cenię współpracę z Zakładem Chorób Świń, ponieważ oprócz wiedzy, którą czerpię od pracowników tegoż Zakładu, otrzymuję stamtąd wiarygodne wyniki badań laboratoryjnych, które niejednokrotnie pomogły mi w postawieniu prawidłowej diagnozy i podjęciu trafnej terapii.

 

Czy Pańscy hodowcy akceptują konieczność wykonywania badań laboratoryjnych?

 

– Muszę powiedzieć, że wykonywanie częstych i jednocześnie wcale nie tanich badań laboratoryjnych, spotyka się z coraz większym zrozumieniem u moich hodowców. W rozmowach z nimi zauważam, jak wiele zależy nie tylko od wiedzy lekarza weterynarii ale także od wiedzy samego hodowcy. Aby interpretacja wyników badań laboratoryjnych była właściwa hodowca musi być także świadomy i co ważniejsze głęboko przekonany o zasadności podejmowanych działań, tj. z jakiego materiału i jaką ilość próbek należy pobrać oraz w jaki sposób przesłać je do laboratorium. Wiedza taka jest niezbędna, zarówno do uzyskania wiarygodnych wyników, jak i zminimalizowania kosztów badań. Życie pokazuje, że dobrą współpracę z hodowcą łatwiej jest nawiązać wtedy, kiedy rozumie on konieczność laboratoryjnego diagnozowania wielu chorób i jest w stanie zaakceptować przygotowane propozycje. Niestety zdarza się jeszcze tak, że niektórzy, mniej doświadczeni hodowcy oczekują rozwiązania problemu po otrzymaniu wyników badania jednego warchlaka lub tucznika.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

 

– Jest oczywistym, że rola lekarza weterynarii – specjalisty chorób trzody chlewnej polega przede wszystkim na spełnianiu oczekiwań hodowcy i to nie tylko w zakresie ochrony zdrowia świń, ale także opłacalnej produkcji. Satysfakcja z wykonywanego zawodu jest pełna wówczas, gdy widzimy też zadowolenie po stronie hodowcy. Możliwe jest to jednak dopiero wtedy, gdy wydawane przez lekarza zalecenia właścicielowi fermy spotykają się ze zrozumieniem. Wydaje mi się, że zaufanie, zrozumienie oraz umiejętność słuchania drugiej strony to podstawy dobrej współpracy. Uważam, że rolą specjalisty w zakresie chorób trzody chlewnej jest ciągłe doskonalenie swojej wiedzy i umiejętności. Mając możliwość uczestnictwa w licznych szkoleniach i konferencjach, w tym naukowych, m.in. w USA, jak również wspólnie z przyjaciółmi lekarzami weterynarii – specjalistami chorób trzody chlewnej w Hiszpanii, Danii, Francji czy w Niemczech ciągle się uczę nowych rzeczy, co przekłada się bezpośrednio na efekty u „moich” hodowców.

 

Czy w tym całym „zaganianiu” znajduje Pan czas na coś poza pracą?

 

– Od zawsze interesuję się sportem, wcześniej na pewno aktywniej. Pasjonowały mnie zwłaszcza tenis i automobilizm. Znajdowałem też chwilkę na partyjkę szachów z niezłym graczem. Teraz nadszedł czas jedynie na szachy, ale za to z moją córką. Ostatnio odkryłem w sobie poszukiwacza meandrów Kuchni Świata i muszę się pochwalić, że nieźle mi to wychodzi. Wprowadza to troszeczkę inności w codziennym życiu.

 

Dziękując za rozmowę życzę wielu sukcesów w pracy i nowych odkryć w kuchennej pasji.

 

 

pekol

Ze Śląska na Pomorze

Ze Śląska na Pomorze

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Stanisławem Karbowiakiem – Specjalistą Chorób Świń

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

 

 

Tak, od 12 lat zajmuję się wyłącznie trzodą chlewną, jednak pierwsze 18 lat pracy zawodowej poświęciłem głównie bydłu mlecznemu.

 

Po ukończeniu studiów w 1975 roku na Wydziale Weterynaryjnym Akademii Rolniczej we Wrocławiu i odbyciu obowiązkowego wtedy stażu w Lecznicy Powiatowej w Szczecinku, rozpocząłem pracę w Lecznicy w Barwikach. W tamtych czasach na Pomorzu Środkowym, obok gospodarstw indywidualnych, większą część stanowiły Państwowe Gospodarstwa Rolne. Życie samo zmusiło mnie do tego, aby poświęcić się głównie pracy w hodowli wielkostadnej, choć przyznam – nie było to moim marzeniem. Zresztą na Pomorze z Górnego Śląska też przyjechałem tylko na półroczny staż, który przeciągnął się do 30 lat.

 

Z jakimi gatunkami zwierząt styka się Pan doktor w swojej pracy najczęściej?

 

Przez 18 lat większość czasu poświęciłem pracy na fermie krów mlecznych i jałówek. Skala problemów, z jaką się spotkałem i jednoczesny ogrom mojej niewiedzy zmusiły mnie do ustawicznego dokształcania się, w związku z czym starałem się brać udział we wszystkich możliwych szkoleniach, organizowanych w tym czasie zarówno przez Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach, jak i inne ośrodki w kraju. Gdy zacząłem czuć się coraz pewniej w problematyce chorób bydła – przyszedł czas przekształceń. PGR-y zlikwidowano a wraz z nimi bydło. Po 2 latach prowadzenia prywatnej praktyki weterynaryjnej zaproponowano mi objęcie nadzoru nad fermami PPZ Przybkowo – początkowo w charakterze konsultanta. Od 1996 jestem tam etatowym pracownikiem – kierownikiem Punktu Weterynaryjnego.

 

Jak wygląda struktura gospodarstwa, w którym Pan pracuje?

 

W skład PPZP wchodzą dwie fermy prowadzące produkcję w cyklu zamkniętym: Ferma Gniewno – 1700 loch i Ferma Przybkowo – 2300 loch oraz dwie tuczarnie. Ferma Gniewno jest stadem namnażającym świnie PIC ze stanem zdrowia gwarantowanym przez PIC, natomiast Ferma Przybkowo jest stadem z genetyką PIC, ale stanem zdrowia typowym dla stad krajowych. Jest to jednak stado wolne od PRRS, w związku z czym należę do nielicznych szczęśliwców pracujących ze stadami wolnymi od tej choroby. Jest to z pewnością duże ułatwienie, jednak właściciele automatycznie stawiają wysoką poprzeczkę, w aspekcie poziomu uzyskiwanych parametrów produkcyjnych a to już nie jest takie proste. Większość uwagi i czasu poświęcam na zabezpieczenie, kontrolowanie i utrzymanie wysokiego statusu zdrowotnego oraz produkcyjnego stad.

 

W jaki sposób kontroluje Pan status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

 

Wszystkie działania na fermach staram się popierać wnikliwymi badaniami laboratoryjnymi. Monitoring serologiczny stad jest przeprowadzany jeden raz w miesiącu na reprezentatywnej grupie zwierząt. Codzienne przeglądy całego stada wraz z badaniem sekcyjnym padłych zwierząt pozwalają na odpowiednio wczesne wprowadzenie immuno- i chemioprofilaktyki. Bieżące badania laboratoryjne oraz wykonywanie stałych badań poubojowych w rzeźni umożliwiają znaczne zminimalizowanie strat powodowanych przez nierozpoznane czynniki chorobowe.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

 

Specjalista, to według mnie lekarz, który poprzez przemyślane i ciągłe monitorowanie stanu zdrowia stada uprzedza ukierunkowaną profilaktyką ewentualny wybuch choroby i utrzymuje parametry produkcyjne na wysokim i stałym poziomie. Ściśle współpracuje z hodowcą, zootechnikiem i żywieniowcem. W pełni zgadzam się z wypowiedzią, która padła w jednym z wcześniejszych wywiadów, że leczenie jest naszą porażką. Nie zawsze jest to łatwe w czasach, gdy pogoń za maksymalnym zyskiem w hodowli często usiłuje sprowadzić zwierzę do roli „maszyny” zapominając, że jest to żywy organizm, nie zawsze poddający się warunkom stworzonym i narzuconym mu przez człowieka.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej jaką Pan prowadzi?

 

Tak jak wspomniałem wcześniej, mówiąc o pracy z bydłem, nie wyobrażam sobie abym mógł podołać problemom współczesnej hodowli bez ścisłej specjalizacji i ustawicznego dokształcania się.

 

Czy łatwo jest osiągnąć sukces w pracy lekarza weterynarii – specjalisty chorób świń?

 

Zależy co rozumiemy jako sukces, dla jednych jest to być najlepszym – dla innych utrzymać się na „rynku”. Jednak bez względu na miarę tego słowa, uważam, że nie jest to łatwe. Nie osiągnie się zbyt wiele bez ustawicznego dokształcania się, zmiany stereotypowego tylko „lekarskiego” spojrzenia i myślenia oraz pracy tylko w tzw. „czasie wymiarowym”.

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

 

Możliwość ciągłego dokształcania się i wymiana doświadczeń z grupą Kolegów specjalistów chorób świń.

 

Proszę powiedzieć, co uważa Pan Doktor za swój największy sukces zawodowy?

 

Trudne pytanie. Łatwiej przychodzą mi na myśl porażki. Myślę, że za swój sukces mogę uznać to, że mimo wielu zmian, jakie przeżyłem w ciągu prawie 30 lat pracy zawsze potrafiłem się przekwalifikować i być w tym, co robiłem w miarę solidny. Mam jednak nadzieję, że prawdziwy sukces w hyopatologii jest jeszcze przede mną.

 

Czy znajduje Pan czas na odpoczynek, oderwanie się od obowiązków, hobby?

 

Ze znalezieniem czasu na prawdziwy odpoczynek jest coraz trudniej. Staram się przynajmniej co 2 lata wygospodarować dwa tygodnie ciągłego urlopu i spędzać go z rodziną oglądając świnki tylko na talerzu. Jeśli zaś chodzi o hobby – jestem zapalonym myśliwym, ale uspokajając przeciwników tej „rozrywki” należę do tzw. myśliwych ekologicznych – więcej obserwuję niż strzelam.

 

 

pekol