Na pograniczu Kujaw i Pomorza – w zagłębiu produkcji świń

Na pograniczu Kujaw i Pomorza – w zagłębiu produkcji świń

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Jarosławem Wojciechowskim – specjalistą chorób trzody chlewnej.

 

Panie Doktorze, co spowodowało, że swoją pracę skoncentrował Pan na opiece nad stadami trzody chlewnej?

 

Po ukończeniu studiów weterynaryjnych w 1990 r. w ART w Olsztynie nie miałem jeszcze sprecyzowanych planów odnośnie przyszłości zawodowej. Pracę rozpoczynałem w trudnym i przełomowym okresie zmian gospodarczych oraz społecznych. Jako młody adept zawodu nie sądziłem, że za kilka lat na dobre połączę swe życie zawodowe z pracą na fermach trzody chlewnej. Pierwsze kroki w zawodzie stawiałem w sposób typowy dla każdego młodego lekarza weterynarii w tamtym okresie. Były to kolejno staże zawodowe w ZHW, zakładach mięsnych oraz lecznicy dla zwierząt w Mełnie koło Grudziądza.

 

Na wybór mojej drogi zawodowej niemały wpływ miał także fakt, że mój dziadek był również lekarzem weterynarii. Studia ukończył jeszcze przed wojną, we Lwowie w 1933 r., a jako lekarz weterynarii praktykował zajmując się głównie dużymi zwierzętami.

 

 

 

Dlaczego zdecydował się Pan na podjęcie specjalizacji z zakresu chorób świń?

 

 

 

Po kilku latach pracy zorientowałem się, że wymogiem najbliższych lat będzie potrzeba specjalizacji w węższej niż „cała weterynaria” dziedzinie, ponieważ wiedza zdobyta na studiach szybko staje się niewystarczająca. W 1994 r. poznałem Pana Profesora Zygmunta Pejsaka, który zaraził mnie pasją dotyczącą trzody chlewnej oraz szeroko rozumianego prowadzenia stad świń. Konsekwencją tego spotkana był mój udział w wielu konferencjach i szkoleniach organizowanych w Puławach, poświęconych zapobieganiu i leczeniu chorób występujących świń. Wraz z ogłoszeniem naboru na pierwszy kurs specjalizacyjny z zakresu chorób świń rozpocząłem nowy etap w swoim życiu zawodowym, znaczony stałym podnoszeniem kwalifikacji i myślę, że już stałą przynależnością do grona hyopatologów.

 

 

 

Z jakimi najważniejszymi problemami styka się w tej chwili lekarz weterynarii – konsultant ferm trzody chlewnej?

 

 

 

Myślę, że obserwowana w ostatnich kilku latach intensyfikacja obrotu zwierzętami stała się przyczyną „postępu” w szerzeniu się nowych, do niedawna nieznanych jeszcze jednostek chorobowych. Wiele z nich, jak np. PRRS stają się często dramatem dla hodowcy, powodując duże straty w odchowie świń. Wydaję mi się, że punkt ciężkości przenosi się powoli w kierunku zapobiegania ich zawleczeniu do stada i stworzeniu odpowiedniego systemu bioasekuracji, który pozwoli przez jak najdłuższy czas zachować wysoki status zdrowotny stada. Nowoczesny polski hodowca rozumie już dzisiaj, że jego sukces jest pochodną wielu elementów, które układa we współpracy z lekarzem weterynarii. Wzajemna współpraca poparta musi być zawsze zrozumieniem konieczności wykonywania częstych badań diagnostycznych oraz stałych badań monitoringowych w wyspecjalizowanych laboratoriach weterynaryjnych. Serologia, bakteriologia i badania pasz stają się nieodłącznym elementem codziennej pracy terenowej.

 

 

 

Czy w pańskim przekonaniu lekarz weterynarii powinien się angażować w podnoszenie wiedzy zawodowej swoich klientów?

 

Jestem przekonany, że tak, ponieważ w ostatnim czasie zmienił się charakter pracy lekarza weterynarii. Nie jest on już osobą ratującą tylko chore zwierzęta. Ostatnie lata spowodowały, że praca lekarza weterynarii skupia się w przeważającej mierze na zapewnieniu ochrony zdrowia świń w prowadzonych stadach.

 

Rok temu podjąłem współpracę z francuską firmą PENARLAN, rozprowadzającą materiał hodowlany. Do moich obowiązków należy sprawowanie opieki nad zwierzętami oraz koordynacja przeprowadzania monitoringu zdrowotnego stad w Polsce.

 

Chciałbym podkreślić, że moje pierwsze wizyty w fermach PENARLAN wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. W tym miejscu pragnę podziękować moim kolegom, pracującym w fermach PENARLAN, za ich zaangażowanie i zrozumienie, z jakim traktują swoje obowiązki.

 

Cały monitoring w stadach PENARLAN oraz innych stadach, którymi się opiekuję, odbywa się w ścisłej współpracy z laboratorium Zakładu Chorób Świń Państwowego Instytutu Weterynaryjnego – Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach, gdzie wykonujemy badania serologiczne i bakteriologiczne. W związku z tym, że puławskie laboratorium jest zakładem referencyjnym jego wyniki są podstawą do rozprowadzania zwierząt PENARLAN w kraju i zagranicą. Niejednokrotnie, w sprawach pilnych korzystam także z laboratoriów w Gnieźnie oraz Olsztynie.

 

W codziennej pracy często stykam się z hodowcami, którzy bądź założyli nowe stada bądź dokonują zakupu dodatkowych zwierząt do już posiadanych. W rozmowach zawsze kieruję się maksymą, że zawód lekarza weterynarii jest służbą dla ludzi i zwierząt. Staram się przekazywać maksimum zdobytej wiedzy, w związku z czym niejednokrotnie zdarzają się bardzo sympatyczne sytuacje, kiedy osoba dawno poznana dzwoni i w rozmowie telefonicznej dziękuje za porady, które odniosły skutek.

 

 

A jak ma się do wykonywanej przez Pana pracy zawodowej życie prywatne? Co z hobby?

 

Szczerze mówiąc coraz trudniej w ciągu całego roku pracy znaleźć czas wolny. Raz w roku, w okresie lata, wyjeżdżam na dwutygodniowy urlop z rodziną, w pozostałych tygodniach i miesiącach muszą wystarczyć wolne weekendy, które często spędzam z rodziną na Mazurach. Codzienną chwilą odprężenia jest także dla mnie spacer z moim czworonożnym przyjacielem, bokserem o imieniu Art.

 

Życzę zatem Panu Doktorowi nie tylko wielu dalszych sukcesów w pracy zawodowej, ale przede wszystkim więcej czasu na odpoczynek z rodziną i dłuższe chwile wytchnienia od codziennych obowiązków. Dziękuję za rozmowę.

 

 

pekol

Fachowiec ze Śląska

Fachowiec ze Śląska

 

Wywiad z lek. wet. Waldemarem Szczurkiem – Specjalistą Chorób Świń z Prywatnej Praktyki Weterynaryjnej w Łubiu, w powiecie tarnogórskim.

 

Od kilkunastu lat pracuje Pan jako lekarz weterynarii, zajmując się wyłącznie rozwiązywaniem problemów dotyczących produkcji trzody chlewnej. Jest Pan zwolennikiem jednoosobowej działalności, z nikim Pan nie współpracuje, nikogo nie zatrudnia. Dlaczego? 

 

 

 

Rzeczywiście pracuję zawsze sam. Wynika to z przebiegu mojej kariery zawodowej. Kiedy w 1993 roku wyjechałem do pracy na fermie w Danii, nie myślałem o przyszłości. Trzeba było zarabiać na życie. To niestety nie miało wzniosłych cech. Nie było dla mnie pracy w żadnej ze śląskich lecznic. Przez dwa lata ciężko pracowałem prowadząc stado 600 loch. Żywiłem je, leczyłem, kryłem, pomagałem przy porodach. Formowałem grupy produkcyjne, robiłem testy ciążowe, prowadziłem szczepienia. Właściciel fermy miał do mnie pełne zaufanie, razem podejmowaliśmy kluczowe decyzje. W 1995 roku wróciłem do Polski. Zostałem kierownikiem produkcji fermy trzody chlewnej w duńskiej spółce Danish Farming Consultants w Rzeczycach Śląskich. Uśmiechnęło się do mnie szczęście. Robiłem to samo co w Danii, jednak o 1300 km bliżej domu i nie musiałem pracować fizycznie. Pojawiające się problemy produkcyjne pomagali mi rozwiązywać duńscy fachowcy. To najlepsza szkoła jaką można sobie wyobrazić. Kontrakt miał jednak jedną wadę. Zakładał moje bezwzględne posłuszeństwo firmie, bez możliwości odwiedzania innych ferm. W 1998 roku zerwałem ten kontrakt po podpisaniu nowej, lepszej umowy z polską firmą produkującą trzodę w oparciu o stado 600 loch. Tym razem wszystkie decyzje mogłem podejmować samodzielnie i miałem prawo do wyjazdów i konsultacji. Do dzisiejszego dnia prowadzę to stado oraz dwadzieścia innych mniejszych lub większych, łącznie około 4000 loch w cyklu zamkniętym.

 

 

 

W jaki sposób organizuje Pan swoją pracę, godząc obowiązki szefa produkcji dużej fermy i prowadzenie konsultacji na tak dużej liczbie ferm?

 

 

 

Nie chciałbym zdradzać tutaj szczegółów systemu, według którego układam harmonogram wizyt, mogę jednak powiedzieć, że kolejność zależna jest od statusu zdrowotnego poszczególnych obiektów. Wizytowane są te najzdrowsze najpierw, najtrudniejsze pod koniec tygodnia. Ważne jest też, że dzielę się wiedzą ze swoimi klientami, więc po jakimś czasie współpracy spotkania mogą stawać się rzadsze, ale zawsze utrzymujemy kontakt telefoniczny. Myślę, że mam już możliwości obsługi około 40 stałych klientów. Do drobnych komplikacji mogłoby dojść, gdyby kilku nowych hodowców poprosiło mnie o rozpoczęcie współpracy jednocześnie. Na początku częstotliwość wizyt jest bardzo duża, mogłoby to spowodować czasowy zator.

 

 

 

W jaki sposób dochodzi do nawiązania współpracy z nowymi klientami?

 

 

 

Regułą jest, że to hodowcy dzwonią do mnie z prośbą o rozwiązanie takiego czy innego problemu. Nie wszyscy są jednak gotowi do podjęcia wyzwania. Często konieczna okazuje się reorganizacja całości produkcji. Zmiany są potrzebne, począwszy od sposobu prowadzenia krycia i formowania grup, poprzez gruntowną zmianę strategii żywieniowych, które muszą być dopasowane do potrzeb fizjologicznych poszczególnych grup oraz statusu zdrowotnego stada, aż po sposoby odchowu prosiąt. Ci hodowcy, którzy wiedzą, że zmiany są konieczne i są gotowi na ich przyjęcie, szybko poprawiają wyniki, obniżając koszty produkcji i generują zyski niezależnie od sytuacji rynkowej.

 

 

 

Czy wysokie parametry produkcyjne mogą, Pańskim zdaniem, być osiągane na wszystkich fermach niezależnie od zdrowotności stada oraz warunków utrzymania zwierząt?

 

 

 

Z dotychczasowego swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że tak. Różnica polega jedynie na szybkości dojścia do założonej produkcji oraz koszcie jej utrzymania na wysokim poziomie. Fermy o niskim statusie zdrowotnym muszą pokrywać na bieżąco koszty kontroli chorób, zgodnie z założonym programem profilaktycznym. W budynkach starego typu więcej kosztuje także utrzymanie warunków wystarczających dla zapewnienia komfortu, przede wszystkim prosiętom, ale także pozostałym grupom świń. Niektórzy hodowcy zdecydowali się na przeprowadzenie gruntownych remontów, włącznie z budową systemów grzewczych. Czasem jest to spory wydatek, zawsze jednak szybko widać korzyści.

 

 

 

Ciekawe jest to co Pan mówi. Co jest więc najważniejsze w drodze do osiągnięcia sukcesu w produkcji świń?

 

 

 

W różnych gospodarstwach pierwsze posunięcia są bardzo różne, a zależą od problemów, które trzeba rozwiązać w pierwszej kolejności. Największe dotyczą organizacji produkcji, żywienia i kontroli chorób. W całej tej łamigłówce występuje zawsze tylko jedna niewiadoma. Jest nią sam hodowca albo występujący w jego imieniu pracownicy. Od ich zaangażowania wiele zależy. Jeśli hodowcę mamy po swojej stronie, wszystkie pozostałe składniki układanki należy sprowadzić do wspólnego mianownika. Amerykanie mówią „nutrition is the key” co znaczy, że kluczem do sukcesu jest żywienie. Od żywienia wszystko się zaczyna i na żywieniu się kończy. Prawie wszystkie problemy zdrowotne mają przebieg ostry na fermach źle żywionych. Mówimy o chorobach, szczepionkach, profilaktyce itd. zapominając o sednie sprawy. Z mojego doświadczenia wynika, że doskonale żywione fermy o niskiej zdrowotności mogą produkować taniej niż źle żywione fermy SPF. To chyba jest odpowiedź na twoje pytanie.

 

 

 

W 2002 roku ukończył Pan z wyróżnieniem specjalizację w zakresie leczenia i profilaktyki chorób trzody chlewnej. Co dała Panu specjalizacja w dziedzinie, w której specjalizuje się Pan od dawna?

 

 

 

Specjalizacja prowadzona przez wybitnego fachowca Pana prof. Zygmunta Pejsaka jest niesamowitym przeżyciem i wspaniałą przygodą. Utwierdziłem się dzięki niej w swoich przekonaniach. Jestem pewien, że droga, którą wybrałem jest słuszna i dobra. Spotkania z kolegami borykającymi się na co dzień z tymi samymi problemami, bardzo podnoszą na duchu i wzmagają wiarę w celowość moich działań.

 

 

 

Pan i grupa lekarzy hyopatologów powołaliście niedawno grupę, której zadaniem jest dalsza specjalizacja. Co chcecie Państwo dzięki temu osiągnąć?

 

 

 

Tak powołaliśmy grupę lekarzy specjalistów do wspólnego samokształcenia się. Na spotkania zapraszamy ludzi będących wybitnymi fachowcami w różnych interesujących nas dziedzinach. Nauka ciągle idzie naprzód, nie chcemy zostać z tyłu.

 

 

 

PRRS jest w obecnych czasach chyba największym problemem z jakim zmagają się polscy producenci trzody. Jak Pan radzi sobie z tym problemem?

 

 

 

Nie uważam PRRS-u za największy problem produkcyjny obecnych czasów. Wśród grupy moich klientów tylko dwa gospodarstwa są wolne od infekcji wirusem PRRS i też nie są one wolne od kłopotów, choć nie są to kłopoty zdrowotne. Syndrom rozrodczo-oddechowy bardzo zawęża nam pole manewru i margines bezpieczeństwa w sytuacjach trudnych. Perfekcyjnie prowadzone gospodarstwa nie mają ze strony nie tylko PRRS-u ale i innych chorób żadnych utrudnień.

 

 

 

W świetle tego co do tej pory Pan powiedział, ciekawy jestem jakie wyniki produkcyjne osiągają najlepsze prowadzone przez Pana hodowle?

 

 

 

Zgodnie z umową, jaką zawieram z każdym ze swoich klientów nie mogę przytaczać żadnych bliższych danych, ale śmiało mogę powiedzieć, że wielu przekroczyło już próg 20 sztuk sprzedanych od lochy w roku. Najlepsza ferma (600 loch, cykl zamknięty) osiągnęła w zeszłym roku 25 sztuk sprzedanych, a w tuczu wykorzystanie paszy na kg przyrostu od 18 do 100 kg rzadko przekracza 2,8 kg, często zaś spada poniżej 2,7. Wszystko wskazuje na to, że wszyscy moi klienci, tak jak w poprzednim roku, w obecnym znów poprawią swoją produkcję.

 

Dziękuję za wywiad i życzę wszystkiego najlepszego w codziennej pracy.

 

 

Pekol

Trzoda chlewna – moja pasja zawodowa

Trzoda chlewna – moja pasja zawodowa

 

Wywiad z doktorem Wojciechem Kempą, specjalistą chorób trzody chlewnej

 

Od wielu lat sprawuje Pan doktor opiekę nad stadami świń w Polsce. Proszę powiedzieć w kilku słowach, w jaki sposób rozpoczęła się Pana „przygoda z trzodą chlewną”?

 

 

 

– Urodziłem się w Toruniu. Po zdaniu matury przeniosłem się do Olsztyna, co związane było z podjęciem przeze mnie studiów na Wydziale Weterynaryjnym ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej. Studia ukończyłem w 1978 roku. Pierwszą pracę podjąłem w byłym województwie olsztyńskim, w Terenowym Oddziale Weterynaryjnym w Szczytnie. Początkowo pracowałem w Lecznicy w Pasymiu, a następnie kilka lat w Dźwierzutach. W 1982 roku przeniesiono mnie służbowo do pracy w Wielbarku, gdzie znajdowała się Ferma Przemysłowego Tuczu Trzody Chlewnej, należąca do Kombinatu Rolnego Mazury. Tam rozpocząłem sprawowanie opieki weterynaryjnej i tak rozpoczęła się moja przygoda z leczeniem świń w wielkotowarowych fermach trzody chlewnej.

 

 

 

Czy należy rozumieć zatem, że leczenie i opieka weterynaryjna nad trzodą chlewną to podyktowany losem przypadek?

 

 

 

– Wprost przeciwnie! Jakkolwiek, od tamtego czasu zajmuję się wyłącznie świadczeniem usług weterynaryjnych w fermach świń, w moim życiu znajduje się krótki epizod, kiedy to próbowałem zajmować się lecznictwem małych zwierząt. Nie przypadło mi to jednak do gustu. Praca w miejskiej lecznicy, w określonym wymiarze godzin nie odpowiadała mi zupełnie.

 

Zawsze lubiłem wieś i obcowanie z naturą. Wyjazdy poza miasto były dla mnie czymś wspaniałym i fascynującym. Z rolnikami znajdowałem wspólny język i zawsze dobrze mi się z nimi współpracowało podczas rozwiązywania problemów związanych z chowem świń.

 

Praca w Wielbarku i leczenie trzody chlewnej od początku stało się moja pasją. Opieka weterynaryjna nad dużym stadem, w fermie produkującej w cyklu zamkniętym, dawała możliwość globalnego wpływania na zdrowie zwierząt oraz efektywność produkcji. Kierowniczką fermy w tamtych latach była Pani mgr inż. Leokadia Matraszek. Ten doskonały fachowiec i świetny zootechnik uczył mnie dokumentacji fermowej oraz analiz wskaźników produkcyjnych gospodarstwa.

 

Pracując w gospodarstwie poznałem prof. Zygmunta Pejsaka. Gdy młodzi lekarze nie mogli poradzić sobie z problematyką fermy, wtedy zawsze można było liczyć na pomoc i doświadczenie profesora. Profesor przyjeżdżał osobiście do gospodarstwa i udzielał konsultacji. Wspólnie realizowaliśmy badania nad wdrażaniem różnych sposobów szczepień ochronnych przeciwko chorobie nosoryjowej – ZZZN. Dzięki profesorowi ferma, w której pracowałem ograniczyła zachorowania zwierząt związane z tą jednostką chorobową.

 

Młodszym Czytelnikom chciałbym przypomnieć, że na początku lat osiemdziesiątych nie mieliśmy dostępu do tak doskonałych jak współcześnie szczepionek konwencjonalnych. W fermach wielkotowarowych do obowiązkowych szczepień ochronnych należała wyłącznie profilaktyka swoista różycy – wykonywanej za pomocą szczepionki Vaccina VR², oraz pomoru świń – przy użyciu Lapestu.

 

Kolejną, niezwykle interesującą, poznaną przeze mnie wówczas osobą był prof. Molenda, który pracował w ZHW we Wrocławiu i zajmował się diagnostyką kolibakteriozy, typowaniem serotypów E. coli, oraz immunoprofilaktyką tej jednostki chorobowej. We współpracy z profesorem wdrożyłem w fermie, z doskonałym efektem, szczepienia ochronne przeciwko kolibakteriozie. Profesor dostarczał do gospodarstwa wyprodukowaną w swym zakładzie autoszczepionkę! Ten sposób zwalczania choroby był w tamtych latach bardzo nowatorski.

 

 

 

Proszę powiedzieć co uważa Pan Doktor za swój największy sukces zawodowy?

 

– W połowie lat dziewięćdziesiątych, po kilku latach przerwy w pracy na fermie w Wielbarku, ponownie rozpocząłem sprawowanie opieki weterynaryjnej nad zdrowiem świń będących w posiadaniu nowego właściciela. Po okresie przekształceń były to Sokołowskie Zakłady Mięsne.

 

Początek lat dziewięćdziesiątych to okres kiedy w kraju naszym największe spustoszenie siał PRRS – zespół rozrodczo-oddechowy świń. Naszego gospodarstwa również problem ten nie ominął. Chorobę sprowadzono wraz z zakupionymi loszkami remontowymi. W pełni wrażliwe zwierzęta chorowały bardzo ciężko. Największe spustoszenie PRRS siał w sektorze rozrodu. Pojawiły się masowe ronienia loch w ciąży, problemy ze skutecznym pokryciem i wysoki procent padnięć prosiąt na porodówce. Badania laboratoryjne przeprowadzone w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach potwierdziły rozpoznanie.

 

Gdy tamte wydarzenia przypominam swoim przyjaciołom nie wierzą, że przy tak niewielkiej wtedy wiedzy, jaką posiadaliśmy o chorobie, udało się nam wszystkim pracującym w fermie odnieść sukces.

 

Strzępki informacji o siewstwie choroby poprzez nasienie knurów skłoniły nas do wybicia całej stawki knurów stadnych, utworzenia stacji pobierania nasienia i przejścia na 100% inseminację. Kolejnym krokiem było wstrzymanie jakichkolwiek zakupów loszek, a oparcie remontu stada wyłącznie na stadzie satelitarnym, dzięki posiadanym lochom PBZ. Kierowniczka Fermy zajmowała się doborem knurów do kojarzeń oraz wyborem loszek do dalszego chowu – czyli selekcją. W gospodarstwie ściśle przestrzegano zasad związanych z technologią. Tworzono, w miarę możliwości, grupy technologiczne, które izolowane były od innych grup wiekowych. Obowiązywała zasada całe pomieszczenie pełne – całe puste, a każdy dział produkcyjny po opróżnieniu go ze zwierząt poddawany był gruntownemu myciu, oczyszczeniu mechanicznemu i dokładnej dezynfekcji. Ograniczono liczbę osób wizytujących, zakazano wstępu do pomieszczeń inwentarskich osobom postronnym, rozgraniczono strefy białą i czarną. Fermę ogrodzono dodatkowym płotem, wydzielając drogę dla paszowozów, samochodów do odbioru żywca oraz gnojowicy i sztuk padłych.

 

Ferma całkowicie zamknęła się na kilka lat. Dwa razy, w odstępie około 12 miesięcy obserwowałem nawrót choroby, ale każdy z nich był słabszy. Ciągle monitorowałem stan zdrowia zwierząt badaniami serologicznymi prowadzonymi w PIWet w Puławach. Uzyskiwane wyniki wskazywały na stabilizację choroby. Po ok. 5 latach otrzymywane wyniki były ujemne. Wielokrotnie sprawdzałem status zdrowia zwierząt badając różne grupy wiekowe, czyli prosięta, warchlaki i tuczniki. To co mogło wydawać się niemożliwym, stało się faktem. Zwierzęta uległy samowyleczeniu. Myślę, że do dnia dzisiejszego świnie w Wielbarku wolne są od tej choroby.

 

 

 

Opieka nad stadem świń wymaga od lekarza weterynarii fachowej wiedzy z wielu dziedzin. Dziś nie wystarczy wiedzieć jak leczyć zwierzęta, specjalista chorób trzody chlewnej powinien swobodnie poruszać się również w dziedzinie żywienia, rozrodu, organizacji produkcji, bioasekuracji… Czy jest coś co interesuje Pana doktora szczególnie?

 

 

 

– Według mnie, najważniejszą sprawą w każdym gospodarstwie lub fermie jest problematyka dotycząca rozrodu świń. Mam świadomość, że właśnie w tym dziale produkcyjnym najwięcej popełnianych jest błędów – a przecież jest to dział „napędzający” całe gospodarstwo. Źle funkcjonujący rozród to w efekcie ponadnormatywna w fermie liczba loch stada podstawowego, mała liczba urodzonych prosiąt i sprzedanych tuczników. To także złe wyniki ekonomiczne, niedobory funduszy na leki, paszę, bieżące remonty budynków i wyposażenia, oraz brak dobrego remontu stada. Wydaje mi się, że dobrze radzę sobie z problematyką z tego zakresu, a jest to zasługa kontaktów z prof. B. Kemp’em z Holandii oraz prof. A. Zięcikiem z instytutu PAN w Olsztynie.

 

 

 

Sprawuje Pan opiekę weterynaryjną wyłącznie w stadach trzody chlewnej. Czy praca w wąskiej stosunkowo dziedzinie spełnia Pana oczekiwania związane z wykonywaniem zawodu lekarza weterynarii? Czy daje zadowolenie?

 

 

 

– Współczesny lekarz weterynarii nie może być profesjonalistą w każdej dziedzinie. Tylko wąska specjalizacja gwarantuje możliwość bycia dobrym i kompetentnym lekarzem. Moją pasją zawodową jest ciągłe pogłębianie wiedzy związanej z problematyką świń. Kiedy dowiedziałem się o możliwości rozpoczęcia dalszej edukacji w interesującej mnie dziedzinie, zapisałem się na pierwsze studium specjalizacyjne w zakresie chorób trzody chlewnej, organizowane w Puławach przez prof. Zygmunta Pejsaka. Po uzyskaniu tytułu specjalisty, wraz z kolegami – lekarzami specjalistami chorób świń, w dalszym ciągu kontynuujemy naszą edukację poprzez wspólnie organizowane wyjazdy szkoleniowe do różnych krajów Europy oraz konferencje naukowe z udziałem najlepszych wykładowców z zagranicy.

 

 

 

Możliwość spełnienia planów i marzeń zawodowych to gwarancja satysfakcji dla lekarza weterynarii, nie oznacza to chyba, że problemy Pana omijają?! Każdy z nas przeżywa przecież chwile frustracji czy zniecierpliwienia związane z wykonywaną na co dzień pracą, czy jest coś co pozwala Panu oderwać się od pracy? Czy znajduje Pan czas na hobby?

 

 

 

– Moje hobby to wędkarstwo. Staram się każdego roku wyjechać na ryby do Skandynawii. Przynajmniej na jeden tydzień. Oprócz wrażeń wędkarskich Skandynawia dostarcza niezapomnianych przeżyć estetycznych. Czyste powietrze, bezmiar lasów i uprzejmość gospodarzy gwarantuje doskonały relaks, odpoczynek i chociaż chwilowe oderwanie się od problemów życia codziennego.

 

 

 

Pozostaje mi zatem życzyć Panu doktorowi nie tylko dalszych sukcesów zawodowych, ale także więcej możliwości i przede wszystkim dużo więcej czasu na wyjazdy do „pozwalającej odetchnąć” Skandynawii…

 

 

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Na Ziemi Opolskiej

Na Ziemi Opolskiej

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Piotrem Krasowskim – specjalistą chorób świń

 

W bieżącym roku obchodzi Pan 10-cio lecie pracy zawodowej. Od kiedy zajmuje się Pan trzodą chlewną?

 

– Rzeczywiście, w maju mija 10 lat mojej pracy. W lutym1996 roku odpowiedziałem na ofertę pracy w wielkotowarowej fermie trzody chlewnej (2500 loch stada podstawowego) w obecnym województwie lubuskim. Od tamtej pory moja praktyka faktycznie stała się „monogatunkowa”. W tamtych czasach w naszym zawodzie nie było łatwo wystartować młodemu adeptowi wydziału Medycyny Weterynaryjnej. W sprywatyzowanych lecznicach nie było możliwości odbycia stażu i nabrania odpowiedniego doświadczenia. Całe studia miałem świadomość, że będę musiał się wyspecjalizować w jednej dziedzinie. Zadecydował los, za co mogę mu tylko dziękować. Miałem to szczęście, że znalazłem się we właściwym miejscu i o właściwej porze. Dzięki ogromnemu entuzjazmowi, otwarciu na nowości oraz ambicji ówczesnego prezesa spółki, będącej właścicielem fermy, miałem unikalną okazję zdobywania wiedzy i doświadczenia w zawodzie, pod okiem najlepszych specjalistów-praktyków, lekarzy weterynarii i zootechników z Europy Zachodniej i Polski. Tam też poznałem wybitnego naszego specjalistę w dziedzinie hyopatologii – Pana Profesora Zygmunta Pejsaka, pod którego przewodnictwem miałem zaszczyt ukończyć studia specjalizacyjne. Po odejściu z mojej „fermy nauczycielki” postanowiłem spróbować swoich sił w pracy na własny rachunek.

 

Jak dalej potoczyła się Pana kariera?

 

Praktykowałem w fermach wielkotowarowych w północno-zachodniej Polsce nabierając coraz większego doświadczenia i utwierdzając się w przekonaniu, że jeden lekarz weterynarii jest w stanie, w sposób ciągły, opiekować się jednocześnie bardzo dużą liczbą świń, rozmieszczonych w fermach oddalonych od siebie niejednokrotnie o setki kilometrów. Było to ogromne doświadczenie wymagające jednocześnie dużego poświęcenia i zaangażowania, ponieważ nasza infrastruktura komunikacyjna nie dorosła jeszcze do wymagań współczesnej gospodarki. W tamtym czasie niejednokrotnie zdarzało mi się pokonywać po naszych polskich drogach nawet 10 000 km miesięcznie. Zajmowało to ogromną ilość czasu. Z czasem ograniczyłem swoje wyjazdy przede wszystkim ze względów rodzinnych. W roku 2000 wróciłem do korzeni, czyli na Opolszczyznę.

 

Jak obecnie wygląda Pańska praca – lekarza specjalisty chorób trzody chlewnej?

 

Obecnie praktykuję przede wszystkim w fermach średnio i drobnotowarowych (skala od 20 do 200 macior), głównie na terenie województwa opolskiego. Współpracuję z grupą bardzo wdzięcznych klientów. Mam tutaj na myśli przede wszystkim rozwojowy charakter tych ferm oraz ich sprawność finansową. W większości są to ludzie młodzi, którzy nie tylko chętnie inwestują w swoje gospodarstwa, ale otwarci są także na nowoczesne rozwiązania oraz pomysły.

  

Na czym polega współpraca Pana doktora z hodowcami?

 

Generalnie stawiam na profilaktykę i właściwe zarządzanie stadem. Standardowe wizyty odbywam średnio raz na trzy tygodnie lub w zależności od potrzeby i sytuacji zdrowotnej. Wspólnie z właścicielem dokonujemy oględzin kolejnych działów produkcji, zwracając uwagę na zgromadzone informacje dotyczące poszczególnych grup zwierząt. Należą do nich przede wszystkim:

 

· Skuteczność pokryć/inseminacji – pierwotnie potwierdzana przeze mnie badaniem ciąży u samic powyżej 4 tygodni od pokrycia/inseminacji,

 

· Liczba żywo-, martwo- urodzonych prosiąt oraz liczba mumifikatów,

 

· Liczba padnięć w poszczególnych grupach i określonych etapach produkcji (porodówka, odchowalnia, tucz),

 

· Przyrosty, mierzone na podstawie przeważeń lub przyżyciowo (podczas sprzedaży),

 

· Zużycie paszy na 1 kg przyrostu,

 

· Liczba tuczników sprzedanych od statystycznej maciory z gospodarstwa w ciągu roku.

 

Informacje te są cyklicznie uzupełniane przez laboratoryjne badania monitoringowe oraz okresowe badanie poubojowe. W przypadku konieczności wykonywane są sekcje padłych zwierząt, niejednokrotnie zakończone szczegółowym badaniem laboratoryjnym zwłok.

 

Dopiero po takim kompletnym wglądzie w sytuację zdrowotną zwierząt na fermie ustalany jest program profilaktyczny (90% leków zużywanych na fermach służy profilaktyce) i sposób postępowania ze zwierzętami. Każde gospodarstwo wymaga oczywiście indywidualnego traktowania, w zależności od występujących problemów.

 

Właścicieli i personel doszkalam na bieżąco w zakresie doraźnej pomocy weterynaryjnej oraz podstawowych zabiegów. W razie jakichkolwiek wątpliwości jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym a w szczególnych sytuacjach interweniuję osobiście.

 

Czy jest to standardowe postępowanie?

 

Tak, standardowe, jednak współpracę z nowymi klientami zazwyczaj zaczynam od ugaszenia najbardziej palących problemów. Dopiero następnym etapem jest uświadomienie właścicielowi, że na tym rzecz się nie kończy, że dopiero teraz naprawdę możemy zacząć pracować nad stadem. Czasami wiąże się to z prawdziwą rewolucją na fermie, szczególnie w zakresie organizacji produkcji.

 

Czy nie obawia się Pan, że taki „przeszkolony” hodowca zrezygnuje z Pańskich usług?

 

Nie obawiam się bo jest to dopiero początek naszej wspólnej przygody. Dalszy etap to ciągłe udoskonalanie, tzw. „dopieszczanie” detali, które musi trwać przez cały czas funkcjonowania fermy. Tym bardziej, że czysta wiedza weterynaryjna jest jedynie uzupełnieniem całej rozciągłości wiedzy związanej z produkcją świń. Moi farmerzy zdają sobie z tego sprawę. Poza tym staram się dostarczać im nowych bodźców do współpracy, systematycznie podnosząc swoje kwalifikacje i standard wykonywanych usług.

 

W ostatnim czasie zawiązała się grupa kilkunastu lekarzy weterynarii hyopatologów, do której i Pan należy. Organizujecie spotkania w swoim gronie, na które zapraszacie wybitnych fachowców w interesujących was dziedzinach. Czy wymiana doświadczeń i pogłębianie wiedzy to jedyne przesłanie tej grupy?

 

Jest to główny cel naszej współpracy. Co więcej wyniknie w przyszłości trudno przewidzieć. Na pewno będziemy wspierać się wzajemnie i na innych płaszczyznach np. społeczno-zawodowej, być może i gospodarczej. Niedawno odbyliśmy bardzo pouczające spotkanie z szefem największego w Danii zespołu lekarzy weterynarii hyopatologów. Myślę, że w przyszłości integracja naszej grupy zawodowej wyjdzie wszystkim na zdrowie.

 

Tym bardziej, że wśród naszych klientów takie zjawisko jest coraz bardziej powszechne. Silny klient będzie wymagał silnego usługodawcy-opiekuna.

 

Na czym skupia Pan największą uwagę w swojej pracy zawodowej?

 

To co powiem nie cieszy się jeszcze powszechną aprobatą wśród lekarzy weterynarii ani wśród hodowców, szczególnie tych rozpoczynających ze mną współpracę, u których moje postępowanie wzbudza niejednokrotnie zdziwienie. W swojej pracy zawodowej oprócz tego, że jestem lekarzem, staram się być również zootechnikiem. Moim przewodnikiem w tej dziedzinie był niemiecki zootechnik, który nauczył mnie obserwować i rozumieć świnie. Wiedza weterynaryjna tak naprawdę uzupełnia wiedzę zootechniczną o świniach.

 

Co więc odgrywa kluczową rolę w produkcji trzody chlewnej?

 

Nie można tego określić jednym zdaniem. Według mnie w pierwszym rzędzie sposób zarządzania stadem i żywienie, któremu szczególnie ostatnio, po roku obfitującym w tanie kiepskie zboża, poświęcam wiele uwagi.

 

Co Pan uznaje za swój największy sukces zawodowy?

 

Ciągle rosnące grono moich klientów, ich lojalność i zaufanie, jakim mnie obdarzają oraz dobre wyniki osiągane wspólnie z najlepszymi klientami – np. w jednym z gospodarstw osiągnęliśmy zużycie paszy łącznie ze stadem podstawowym na poziomie 2,8 kg na kg sprzedanego żywca, przy średniej mięsności 58-59%.

 

Największa troska, zagrożenie?

 

Bałagan legislacyjny. Brak kontroli (głównie weterynaryjnej) nad stadami zarodowymi rodzimych ras świń.

 

 Czego Panu Doktorowi życzyć na przyszłość?

 

 Myślę, że utrzymania obecnej tendencji rozwojowej.

 

Tego zatem życzę, jak również wszelkiej pomyślności w pracy zawodowej i w życiu osobistym. Dziękuje za rozmowę.

 

 

pekol

Specjalista od bardzo dużych stad świń

Specjalista od bardzo dużych stad świń

 

Wywiad z lek. wet. Piotrem Więskiem specjalistą z firmy Poldanor

 

Jest Pan jednym z nielicznych polskich lekarzy weterynarii, który stosunkowo długo pracował w chlewniach wielkotowarowych w USA. Jakie są Pana spostrzeżenia z tego okresu pracy? Czego dobrego się Pan tam nauczył?

 

Do USA wyjechałem z całą rodziną na zaproszenie drugiego co do wielkości na rynku amerykańskim producenta trzody chlewnej (500 000 loch). Program obejmował trening w zakresie zarządzania produkcją trzody chlewnej. Pracę rozpocząłem na fermie genetycznej PIC (3800 loch), po 10 miesięcy w każdym dziale produkcji tzn. rozród, porodówki, odchowalnia loszek.

 

Poznałem wszystkie aspekty produkcji zawsze zaczynając od pozycji zwykłego pracownika.

 

Pracę na fermie poznałem od podstaw, w systemie amerykańskim to warunek, aby zostać menadżerem. Tam zacząłem myśleć po menadżersku i zrozumiałem, że pierwszoplanowe w efektywności produkcji jest zarządzanie stadem. Wiedza weterynaryjna bardzo mi w tym pomogła.

 

Myślę, że Pana doświadczenia amerykańskie przyczyniły się do tego, że jest Pan w Polsce postrzegany jako specjalista od bardzo dużych stad świń.

 

Doświadczenia amerykańskie otworzyły mi możliwości pracy w „Primie”, o której dowiedziałem się jeszcze w USA. Moja specjalizacja od „dużych stad” ewoluowała razem z „Primą” i jest owocem ciężkiej pracy. To właśnie w „Primie” zacząłem organizować weterynarię dużej operacji przy pomocy specjalistów z Anglii, USA oraz Hiszpanii. Nauczyłem się jak budować efektywny system monitoringu zdrowia i konstruowania budżetu, nie zapominając, że priorytetem jest produkcja wysokiej jakości mięsa wieprzowego przy niskich kosztach produkcji.

 

Od wielu lat współpracuje Pan w Polsce z dużymi producentami trzody chlewnej, kiedyś PRIMA, teraz POLDANOR. Jest to przypadek, czy wybór?

 

Oczywiście, że to świadomy wybór, który podjąłem w USA. Jest to duże wyzwanie, duża odpowiedzialność, ale również duża satysfakcja.

 

Zdecydowana większość lekarzy obawiałaby się współpracy z dużymi korporacjami producenckimi. Czy nie tęskni Pan czasami za romantycznymi chlewniami z 20 – 50 lochami stada podstawowego?

 

Pracowałem w romantycznych chlewniach i nie tęsknię za nimi. Jeżeli większość lekarzy rzeczywiście obawia się współpracy z dużymi korporacjami to ja mogę spać spokojnie, że nie rośnie mi konkurencja. Teraz poważnie; duża operacja to praca w zespole specjalistów, duża różnorodność problemów i wymiana doświadczeń z kolegami z różnych krajów. Według mnie to przyszłość dla specjalistów chorób trzody, którzy ustawicznie chcą podnosić swoje kwalifikacje i zmagać się z problemami w dużej skali, to naprawdę ciekawa praca.

 

Czy czuje się Pan bardziej lekarzem weterynarii, czy kierownikiem produkcji?

 

Pracuję jako główny lekarz weterynarii Poldanor S.A., kierownik gabinetu weterynaryjnego, ale tak naprawdę nie da się rozdzielić lecznictwa od produkcji. Bioasekuracja i dobrostan zwierząt decydują o zdrowotności stada, odpowiadam za standardowe i awaryjne procedury leczenia i profilaktyki. Moim pacjentem nie jest indywidualne zwierzę, ale całe stado. Pojedynczymi przypadkami zajmują się podlegli mi pracownicy.

 

Kilka lat temu ukończył Pan Studium Specjalizacyjne z zakresu chorób świn. Czy wiedza zdobyta na Studium, którego profil ukierunkowany jest na klasycznego lekarza, przydaje się Panu w pracy na dużych fermach?

 

Oczywiście, że tak. Przecież w praktyce rzadko się zdarza, że lekarz ma okazję spotkać wszystkie choroby, i chyba całe szczęście. Studium specjalizacyjne uzupełnia wiedzę zdobytą w praktyce i ukierunkowuje myślenie, to bezcenne doświadczenie.

 

Pracuje Pan teraz w fermach POLDANORU. Jak oni to robią, że osiągają tak świetne rezultaty? Czy mógłby Pan przytoczyć kilka danych produkcyjnych?

 

Rzeczywiście, można tylko pozazdrościć takich rezultatów. Fermy Poldanoru zarządzane są przez bardzo dobrych menadżerów, mają dobrze przeszkoloną załogę oraz wysokoplenną linię genetyczną stada podstawowego. Duży nacisk kładziemy na rozród i porodówki, gdzie pracownicy wykonują swoje obowiązki z dużą starannością. Oto kilka danych produkcyjnych: prosięta żywo urodzone – 11,5-12,5 szt., śmiertelność na porodówkach – poniżej 10%, skuteczność krycia – 87-90%.

 

Ilu lekarzy obsługuje całe stado POLDANORU?

 

Dwóch lekarzy i kilku techników weterynarii.

 

Czego nauczył się Pan od Duńczyków?

 

Pracuję zbyt krótko, bo to zaledwie kilka miesięcy, na razie wymieniamy doświadczenia, ale jestem pod wrażeniem wyników w sektorze rozrodu i opieki nad noworodkami.

 

Ze względu na charakter pracy dużo korzysta Pan z usług laboratoriów weterynaryjnych. Czy Pana oczekiwania w tym zakresie są spełniane? Czy właściciele świń chętnie zgadzają się na prowadzenie tych kosztownych badań?

 

Wciąż czuje niedosyt dobrych, doświadczonych laboratoriów, korzystających z nowoczesnych technik diagnostycznych, ale tak jest nie tylko w Polsce. Zaawansowanych badań nie robi się codziennie, chętnie korzystam z Instytutu w Puławach, a w wyjątkowych wypadkach z laboratoriów europejskich. Właściciele świń doskonale rozumieją jak ważne są badania laboratoryjne, ich koszt czasami wysoki, zawsze się opłaca, bo zabezpiecza przed ewentualnymi dużymi stratami. Myślę, że jest to kwestia świadomości współczesnych hodowców.

 

Gdzie jest lepiej być lekarzem weterynarii, tu czy w Ameryce?

 

Oczywiście, że w Ameryce, ale nie koniecznie w dużych korporacjach producentów trzody.

 

Nigdy nie planowałem zostać w USA na stałe, chociaż było to łatwe. Było to wspaniałe doświadczenie, świetna przygoda, ale moje miejsce jest tutaj w Polsce.

 

Jakie programy zootechniczne i profilaktyczne stosowane są na fermach POLDANORU?

 

Fermy Poldanoru stosują standardowe procedury obróbki prosiąt. Akuszerzy, którzy monitorują porody 24 godziny na dobę osuszają noworodki dezynfekują pępowiny. Obcinanie ogonków, podawanie żelaza, Baycox 5% i szlifowanie ząbków odbywa się w 3 dniu życia, kastracja w 6, a kolczykowanie numerem stada w 14 dniu życia. Od 7 dnia życia prosięta dokarmiane są paszą dla osesków, a wybrane mioty otrzymują dodatkowo preparat mlekozastępczy. Lochy i loszki wchodzące do stada szczepione są w każdym cyklu przeciwko kolibakteriozie, różycy i parwowirozie.

 

 

(hari)