Trzoda chlewna – moja pasja zawodowa

Trzoda chlewna – moja pasja zawodowa

 

Wywiad z doktorem Wojciechem Kempą, specjalistą chorób trzody chlewnej

 

Od wielu lat sprawuje Pan doktor opiekę nad stadami świń w Polsce. Proszę powiedzieć w kilku słowach, w jaki sposób rozpoczęła się Pana „przygoda z trzodą chlewną”?

 

 

 

– Urodziłem się w Toruniu. Po zdaniu matury przeniosłem się do Olsztyna, co związane było z podjęciem przeze mnie studiów na Wydziale Weterynaryjnym ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej. Studia ukończyłem w 1978 roku. Pierwszą pracę podjąłem w byłym województwie olsztyńskim, w Terenowym Oddziale Weterynaryjnym w Szczytnie. Początkowo pracowałem w Lecznicy w Pasymiu, a następnie kilka lat w Dźwierzutach. W 1982 roku przeniesiono mnie służbowo do pracy w Wielbarku, gdzie znajdowała się Ferma Przemysłowego Tuczu Trzody Chlewnej, należąca do Kombinatu Rolnego Mazury. Tam rozpocząłem sprawowanie opieki weterynaryjnej i tak rozpoczęła się moja przygoda z leczeniem świń w wielkotowarowych fermach trzody chlewnej.

 

 

 

Czy należy rozumieć zatem, że leczenie i opieka weterynaryjna nad trzodą chlewną to podyktowany losem przypadek?

 

 

 

– Wprost przeciwnie! Jakkolwiek, od tamtego czasu zajmuję się wyłącznie świadczeniem usług weterynaryjnych w fermach świń, w moim życiu znajduje się krótki epizod, kiedy to próbowałem zajmować się lecznictwem małych zwierząt. Nie przypadło mi to jednak do gustu. Praca w miejskiej lecznicy, w określonym wymiarze godzin nie odpowiadała mi zupełnie.

 

Zawsze lubiłem wieś i obcowanie z naturą. Wyjazdy poza miasto były dla mnie czymś wspaniałym i fascynującym. Z rolnikami znajdowałem wspólny język i zawsze dobrze mi się z nimi współpracowało podczas rozwiązywania problemów związanych z chowem świń.

 

Praca w Wielbarku i leczenie trzody chlewnej od początku stało się moja pasją. Opieka weterynaryjna nad dużym stadem, w fermie produkującej w cyklu zamkniętym, dawała możliwość globalnego wpływania na zdrowie zwierząt oraz efektywność produkcji. Kierowniczką fermy w tamtych latach była Pani mgr inż. Leokadia Matraszek. Ten doskonały fachowiec i świetny zootechnik uczył mnie dokumentacji fermowej oraz analiz wskaźników produkcyjnych gospodarstwa.

 

Pracując w gospodarstwie poznałem prof. Zygmunta Pejsaka. Gdy młodzi lekarze nie mogli poradzić sobie z problematyką fermy, wtedy zawsze można było liczyć na pomoc i doświadczenie profesora. Profesor przyjeżdżał osobiście do gospodarstwa i udzielał konsultacji. Wspólnie realizowaliśmy badania nad wdrażaniem różnych sposobów szczepień ochronnych przeciwko chorobie nosoryjowej – ZZZN. Dzięki profesorowi ferma, w której pracowałem ograniczyła zachorowania zwierząt związane z tą jednostką chorobową.

 

Młodszym Czytelnikom chciałbym przypomnieć, że na początku lat osiemdziesiątych nie mieliśmy dostępu do tak doskonałych jak współcześnie szczepionek konwencjonalnych. W fermach wielkotowarowych do obowiązkowych szczepień ochronnych należała wyłącznie profilaktyka swoista różycy – wykonywanej za pomocą szczepionki Vaccina VR², oraz pomoru świń – przy użyciu Lapestu.

 

Kolejną, niezwykle interesującą, poznaną przeze mnie wówczas osobą był prof. Molenda, który pracował w ZHW we Wrocławiu i zajmował się diagnostyką kolibakteriozy, typowaniem serotypów E. coli, oraz immunoprofilaktyką tej jednostki chorobowej. We współpracy z profesorem wdrożyłem w fermie, z doskonałym efektem, szczepienia ochronne przeciwko kolibakteriozie. Profesor dostarczał do gospodarstwa wyprodukowaną w swym zakładzie autoszczepionkę! Ten sposób zwalczania choroby był w tamtych latach bardzo nowatorski.

 

 

 

Proszę powiedzieć co uważa Pan Doktor za swój największy sukces zawodowy?

 

– W połowie lat dziewięćdziesiątych, po kilku latach przerwy w pracy na fermie w Wielbarku, ponownie rozpocząłem sprawowanie opieki weterynaryjnej nad zdrowiem świń będących w posiadaniu nowego właściciela. Po okresie przekształceń były to Sokołowskie Zakłady Mięsne.

 

Początek lat dziewięćdziesiątych to okres kiedy w kraju naszym największe spustoszenie siał PRRS – zespół rozrodczo-oddechowy świń. Naszego gospodarstwa również problem ten nie ominął. Chorobę sprowadzono wraz z zakupionymi loszkami remontowymi. W pełni wrażliwe zwierzęta chorowały bardzo ciężko. Największe spustoszenie PRRS siał w sektorze rozrodu. Pojawiły się masowe ronienia loch w ciąży, problemy ze skutecznym pokryciem i wysoki procent padnięć prosiąt na porodówce. Badania laboratoryjne przeprowadzone w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach potwierdziły rozpoznanie.

 

Gdy tamte wydarzenia przypominam swoim przyjaciołom nie wierzą, że przy tak niewielkiej wtedy wiedzy, jaką posiadaliśmy o chorobie, udało się nam wszystkim pracującym w fermie odnieść sukces.

 

Strzępki informacji o siewstwie choroby poprzez nasienie knurów skłoniły nas do wybicia całej stawki knurów stadnych, utworzenia stacji pobierania nasienia i przejścia na 100% inseminację. Kolejnym krokiem było wstrzymanie jakichkolwiek zakupów loszek, a oparcie remontu stada wyłącznie na stadzie satelitarnym, dzięki posiadanym lochom PBZ. Kierowniczka Fermy zajmowała się doborem knurów do kojarzeń oraz wyborem loszek do dalszego chowu – czyli selekcją. W gospodarstwie ściśle przestrzegano zasad związanych z technologią. Tworzono, w miarę możliwości, grupy technologiczne, które izolowane były od innych grup wiekowych. Obowiązywała zasada całe pomieszczenie pełne – całe puste, a każdy dział produkcyjny po opróżnieniu go ze zwierząt poddawany był gruntownemu myciu, oczyszczeniu mechanicznemu i dokładnej dezynfekcji. Ograniczono liczbę osób wizytujących, zakazano wstępu do pomieszczeń inwentarskich osobom postronnym, rozgraniczono strefy białą i czarną. Fermę ogrodzono dodatkowym płotem, wydzielając drogę dla paszowozów, samochodów do odbioru żywca oraz gnojowicy i sztuk padłych.

 

Ferma całkowicie zamknęła się na kilka lat. Dwa razy, w odstępie około 12 miesięcy obserwowałem nawrót choroby, ale każdy z nich był słabszy. Ciągle monitorowałem stan zdrowia zwierząt badaniami serologicznymi prowadzonymi w PIWet w Puławach. Uzyskiwane wyniki wskazywały na stabilizację choroby. Po ok. 5 latach otrzymywane wyniki były ujemne. Wielokrotnie sprawdzałem status zdrowia zwierząt badając różne grupy wiekowe, czyli prosięta, warchlaki i tuczniki. To co mogło wydawać się niemożliwym, stało się faktem. Zwierzęta uległy samowyleczeniu. Myślę, że do dnia dzisiejszego świnie w Wielbarku wolne są od tej choroby.

 

 

 

Opieka nad stadem świń wymaga od lekarza weterynarii fachowej wiedzy z wielu dziedzin. Dziś nie wystarczy wiedzieć jak leczyć zwierzęta, specjalista chorób trzody chlewnej powinien swobodnie poruszać się również w dziedzinie żywienia, rozrodu, organizacji produkcji, bioasekuracji… Czy jest coś co interesuje Pana doktora szczególnie?

 

 

 

– Według mnie, najważniejszą sprawą w każdym gospodarstwie lub fermie jest problematyka dotycząca rozrodu świń. Mam świadomość, że właśnie w tym dziale produkcyjnym najwięcej popełnianych jest błędów – a przecież jest to dział „napędzający” całe gospodarstwo. Źle funkcjonujący rozród to w efekcie ponadnormatywna w fermie liczba loch stada podstawowego, mała liczba urodzonych prosiąt i sprzedanych tuczników. To także złe wyniki ekonomiczne, niedobory funduszy na leki, paszę, bieżące remonty budynków i wyposażenia, oraz brak dobrego remontu stada. Wydaje mi się, że dobrze radzę sobie z problematyką z tego zakresu, a jest to zasługa kontaktów z prof. B. Kemp’em z Holandii oraz prof. A. Zięcikiem z instytutu PAN w Olsztynie.

 

 

 

Sprawuje Pan opiekę weterynaryjną wyłącznie w stadach trzody chlewnej. Czy praca w wąskiej stosunkowo dziedzinie spełnia Pana oczekiwania związane z wykonywaniem zawodu lekarza weterynarii? Czy daje zadowolenie?

 

 

 

– Współczesny lekarz weterynarii nie może być profesjonalistą w każdej dziedzinie. Tylko wąska specjalizacja gwarantuje możliwość bycia dobrym i kompetentnym lekarzem. Moją pasją zawodową jest ciągłe pogłębianie wiedzy związanej z problematyką świń. Kiedy dowiedziałem się o możliwości rozpoczęcia dalszej edukacji w interesującej mnie dziedzinie, zapisałem się na pierwsze studium specjalizacyjne w zakresie chorób trzody chlewnej, organizowane w Puławach przez prof. Zygmunta Pejsaka. Po uzyskaniu tytułu specjalisty, wraz z kolegami – lekarzami specjalistami chorób świń, w dalszym ciągu kontynuujemy naszą edukację poprzez wspólnie organizowane wyjazdy szkoleniowe do różnych krajów Europy oraz konferencje naukowe z udziałem najlepszych wykładowców z zagranicy.

 

 

 

Możliwość spełnienia planów i marzeń zawodowych to gwarancja satysfakcji dla lekarza weterynarii, nie oznacza to chyba, że problemy Pana omijają?! Każdy z nas przeżywa przecież chwile frustracji czy zniecierpliwienia związane z wykonywaną na co dzień pracą, czy jest coś co pozwala Panu oderwać się od pracy? Czy znajduje Pan czas na hobby?

 

 

 

– Moje hobby to wędkarstwo. Staram się każdego roku wyjechać na ryby do Skandynawii. Przynajmniej na jeden tydzień. Oprócz wrażeń wędkarskich Skandynawia dostarcza niezapomnianych przeżyć estetycznych. Czyste powietrze, bezmiar lasów i uprzejmość gospodarzy gwarantuje doskonały relaks, odpoczynek i chociaż chwilowe oderwanie się od problemów życia codziennego.

 

 

 

Pozostaje mi zatem życzyć Panu doktorowi nie tylko dalszych sukcesów zawodowych, ale także więcej możliwości i przede wszystkim dużo więcej czasu na wyjazdy do „pozwalającej odetchnąć” Skandynawii…

 

 

Dziękuję serdecznie za rozmowę.